Darmowy fragment pierwszej części z serii „Mokre bajki”.
Rozdział 1
W cieniu zmysłów
Liora
Niesamowite, to się naprawdę stało! Serce zaczęło bić mi szybciej, a ekscytacja pulsowała w każdej komórce ciała. Miesiące pracy, czekania, niepewności – wszystko po to, by przeżyć ten jeden, niesamowity dzień. Moje obrazy w końcu zawisły w największej galerii naszego miasta. Zmysłowe akty tętniące erotyzmem, pasją i kontrowersją. Jednych zachwyciły, u innych wywołały pewne napięcie, ale nikt nie pozostał wobec nich obojętny. Być w centrum tego wszystkiego – to uczucie nie do opisania.
Galeria wyglądała doskonale. Obrazy lśniły w świetle bijącym z lamp, które ustawiono na podłodze. Jego strumień wznosił się ku górze, otulając przestrzeń delikatną poświatą. Lekkie podmuchy wiatru poruszały jedwabnymi, złotymi wstęgami, a w powietrzu unosił się subtelny zapach kwiatów. Leniwie snująca się magia wiedźm płodności podkręcała atmosferę, sprawiając, że sztuka i pożądanie przeplatały się w elektryzującym napięciu. Goście mogli to potraktować jako mały bonus na późniejszy upojny wieczór. Czego więcej chcieć od życia?
– Witajcie! Tak się cieszę, że dotarliście na moją wystawę. To dla mnie zaszczyt – powiedziałam, obejmując tak wyjątkowych gości i jednocześnie próbując zapanować nad ekscytacją.
Uśmiechałam się właśnie do Wiktorii i Ashera, przyjaciół moich rodziców, którzy przyszli tu nie tylko po to, aby podziwiać moje prace, ale także wesprzeć mnie i moją sztukę swoją obecnością. Byli wpływowymi przywódcami klanu wampirów z sąsiedniego miasta. Choć ich poglądy często pozostawały konserwatywne, mieli otwarte serca, zwłaszcza wobec nas, czarownic. Od lat przyjaźnili się z moimi rodzicami, pełniącymi wysokie funkcje w radzie starszych. Mimo łączącej ich polityki i zebrań międzyrasowych spędzali wspólnie czas także na prywatnych przyjęciach i jachtach. Byli mi bardzo bliscy. Jako dziecko wołałam do nich „ciociu” i „wujku”, a oni często wstawiali się za mną, kiedy rodzice usilnie próbowali zachęcić mnie do szermierki, a odciągnąć od pędzla. W pewnym sensie to właśnie oni stali się patronami mojej sztuki – i za to będę im zawsze wdzięczna.
Rozglądałam się z zachwytem po sali, chłonąc atmosferę tego wieczoru. Kolejni goście podchodzili do mnie, a ja witałam się z nimi serdecznie, choć wciąż nie mogłam do końca uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
Pasja była dla mnie wszystkim, czymś znacznie więcej niż jedynie śladami pędzla na płótnie. Obrazy odzwierciedlały moją magię i moje pragnienia. Każdy z nich zawierał część mnie – mojego ciała, mojej mocy, mojego życia.
Po chwili zauważyłam rodziców, którzy akurat wpatrywali się w jeden z aktów przedstawiających kobietę i mężczyznę splecionych w intymnej chwili.
– Lioro, twoje obrazy są fascynujące. Jesteśmy z ojcem bardzo dumni – wyznała mama, tuląc mnie i całując powietrze przy obu moich policzkach. – Cała wystawa, goście… To wszystko jest takie ekscytujące!
– Dziękuję! Nie mogę się uspokoić, moje ciało jest rozpalone. Czuję, jak iskierki przebiegają po moich dłoniach, jakby chciały się uwolnić.
– Och. – zaśmiał się tata. – Lepiej nie puszczaj swobodnie swoich mocy. Szkoda tak pięknych dzieł, a widzę spore zainteresowanie.
Zachichotałam i odruchowo potarłam dłonie. Zanim ruszyłam dalej, życzyłam im przyjemnego wieczoru.
W tym momencie do galerii weszli David i Vivienne – moi najbliżsi przyjaciele. Podbiegłam do nich, szczebiocząc z radości.
– To się dzieje naprawdę! Nie mogę w to uwierzyć – krzyknęłam, ściskając ich mocno.
– Brawo, Liora! To takie niesamowite widzieć to wszystko właśnie tu – odezwała się Vivienne i pocałowała mnie w policzek.
Żywioł tej młodej czarownicy wciąż pozostawał nieodgadniony. Nie przeszkadzało jej to jednak w byciu radosną i pełną energii. Cieszyła się swoją magią, choć nie wiedziała jeszcze, którym żywiołem obdarują ją bogowie. Powtarzała, że ma w ręku cały świat, a skoro los daje jej wybór, bawi się wszystkimi mocami po trochu.
David z kolei był wampirem, który w swoim życiu doświadczył już tak wiele – zarówno piękna, jak i okrucieństwa. Choć żył na tym świecie już sto pięćdziesiąt lat, cieszył się razem z nami, jakby właśnie po raz pierwszy stanął w progu galerii.
– Dzisiaj w nocy oblewamy twój wielki sukces. Jestem taki dumny! – oznajmił, po czym sięgnął po kieliszek szampana i uśmiechnął się do mnie.
Oboje wiedzieli, jak wiele to dla mnie znaczy. Wspierali mnie w chwilach zwątpienia, gdy czułam, że moja sztuka nie ma sensu. Zabierali na przejażdżki, gdy brakowało mi weny. Wiedziałam, że rozumieją moją pasję, mimo że ich życie różniło się od mojego.
A ja? Ja władałam ogniem. Ten żywioł zdominował moją magię niemal od razu. Kochałam go, pasował do mnie idealnie. Bogowie doskonale wiedzieli, co robią. Mój temperament bywał trudny do okiełznania i nie zawsze szedł w parze z sytuacją, w której się znajdowałam. Jako nastoletnia czarownica często traciłam kontrolę, a w efekcie potrafiłam puścić z dymem niejeden przedmiot. Ogień dawał ciepło, ale potrafił także pochłonąć wszystko, co stanęło na mojej drodze. Nie ukrywam, że w pewnym okresie życia lubiłam z niego korzystać. Prawda jest taka, że choć żywioły ujawniają się w pełni, gdy czarownica kończy osiemnaście lat, ja wiedziałam od zawsze, który jest mi przeznaczony. W moich żyłach płynęła krew dzikiej czarownicy, a wszechobecny ogień stanowił część mojej tożsamości. Kochałam go.
Zresztą nie powinno to nikogo dziwić. Liora – imię, które mi nadano – oznacza „światło”. Moje narodziny okazały się dla rodziców prawdziwym cudem. Gdy stracili już nadzieję na potomstwo, pojawiłam się ja. Rozjaśniłam ich życie, ogrzałam ich serca niczym maleńki płomień. Matka była piękną, potężną czarownicą o nieugiętym charakterze. Władała tym samym żywiołem co ja. Nie poddawała się nikomu.
A ja… byłam nieodrodną córką swojej matki. Ogień, który mną targał, dawał mi moc, ale i czynił mnie nieprzewidywalną. Nie był jedynie magicznym światłem. Jego siła potrafiła zniszczyć, jeśli tylko traciłam nad nim kontrolę. Zdarzało się to czasem w mojej pracowni, gdy nie panowałam nad emocjami.
Ciąg dalszy nastąpi…