Rozdział 2
Spotkanie w cieniu
David
Siedzę przy barze. Sam. Znowu.
Na tej scenie przedstawienie wciąż trwa. Po sali krążą Cukiereczki – kobiety z nadprzyrodzonych światów – uwielbiane przez wampiry. W zamian za odrobinę ich jadu, działającego na nie jak najmocniejszy narkotyk, oddają nie tylko swoje ciała, ale i magiczną krew – prawdziwy rarytas dla krwiopijców.
Cukiereczek, który wcześniej zniknął z nieznanym mi wampirem, znów kręci się po sali.
Młoda kobieta, zrelaksowana i wydawałoby się, że spełniona, tańczy teraz przede mną, kusząco się wyginając. Widzę, że jest uzależniona. Liczy na to, że tym razem to ja ją ugryzę i kolejny raz wprowadzę w słodki trans. Nie mam na to jednak najmniejszej ochoty.
Sam nie wiem dlaczego.
Czy naprawdę jestem już tak znudzony? Sto pięćdziesiąt lat na tym świecie. Niby niewiele, ale widziałem rzeczy, które mogłyby przyprawić śmiertelnika o palpitacje serca. Przeżyłem niejeden epizod mrożący krew w żyłach – o ile w ogóle można to tak nazwać w przypadku wampira.
Teraz jednak dni snują się jak mgła, a jedyną rozrywką są dziewczyny w barze i przelotny seks.
Choć przyznam – napad na wystawę Liory dodał ostatnio odrobiny pikanterii mojej monotonnej egzystencji. Szkoda tylko, że gdy wreszcie zaczęło robić się ciekawie, ona się zakochała. Teraz fajerwerki wybuchają już tylko dla niej.
Liora, moja przyjaciółka. Artystka, czarownica. I – o ironio – Luna najpotężniejszej watahy w kraju. Los chyba ma niezłe poczucie humoru, skoro połączył ją z Alfą, Coltonem. To było interesujące. Ale takie historie zdarzają się raz na sto lat. Wiem, bo zbyt mało ich przeżyłem, by się nimi jeszcze ekscytować.
Dziś są symbolem zgody między nadprzyrodzonymi światami. Liora prowadzi galerię sztuki, którą dostała od Coltona – pewnie w ramach przeprosin za to, że zrujnował jej wernisaż. Organizuje tam wystawy i promuje młodych artystów. Pracuję z nią i sprawia mi to ogromną przyjemność. Choć nie muszę zarabiać, bo przez te wszystkie lata stworzyłem małe finansowe imperium. Ale sztuka zawsze była i będzie moim konikiem. Znam kilku malarzy, o których świat nigdy nie zapomni. I paru, którzy dopiero nadejdą. To mnie fascynuje. Kiedy Liora zaproponowała mi współpracę, nie musiałem się zastanawiać. To było oczywiste.
A jednak moje życie jest nudne. Praca, dom, klub. I tak w kółko. Od czasu do czasu wilcze biesiady – te bestie naprawdę potrafią się zabawić. Ale ja? Ja lubię chaos. Lubię wkładać kij w mrowisko. A w wilczym stadzie nie brakuje narwanych typów, którym wystarczy kilka drinków, żeby zapomnieli, że Colton zabronił burd w mieście.
Mimo że zawsze ktoś kręci się wokół mnie, tak naprawdę jestem sam. Kobiety, które zapraszam do łóżka, oddałyby wiele za orgazmy, jakie im serwuję. Ale co z tego? Nie potrafię się związać. Bo po co? Wszystko się kończy. Miłość. Wierność. To tylko złudzenia, którymi ludzie wiążą sobie ręce i łudzą się, że to coś znaczy. Dlatego wybieram zabawę. Mam wszystko, co potrzebne do idealnej nocy – sprawne ciało, ogromne wyposażenie, no i wampirzy jad. A ten daje naprawdę niezły odlot. Żadna panna nie odmawia tej podróży.
Piję swoją whisky, leniwie kręcąc bursztynowym trunkiem w szklance. Barman trzyma butelkę specjalnie dla mnie, ukrytą pod ladą. Obserwuję wampiry i ich cukiereczki. Wiją się na parkiecie, głodne tego jednego ugryzienia, które pozwoli im zapomnieć o całym świecie. Wszyscy są zadowoleni. Oni – bo napiją się świeżej, słodkiej i uzależniającej jak narkotyk magicznej krwi. One – bo przeżyją noc pełną uniesień, podkręconą jadem. Substancją, która w chwili szczytowania wnika w ich żyły, potęguje przyjemność i wprawia ciało w stan euforycznego odurzenia. Układ idealny.
Tym razem nie mam jednak na to ochoty.
Czy naprawdę to wszystko już mi zbrzydło?
Dopijam drinka i wychodzę sam. Nie mam nastroju na towarzystwo. Noc jest piękna. Chyba zbyt piękna, by marnować ją w barze.
Spaceruję przez park, wsłuchując się w ciszę.
I wtedy to mnie uderza.
Świeża krew!
– Kurwa – szepczę sam do siebie, podnosząc wysoko głowę i wyostrzając wzrok.
Jestem wampirem. Ciężko mnie wystraszyć.
Wiedziony hipnotyzującą wonią, brnę dalej, zagłębiając się w coraz gęstsze krzaki. Zmysły wariują. Powoli dociera do mnie dźwięk przyspieszonego oddechu. Słyszę ją. Czuję ją. Wilczyca. Jej zapach uderza we mnie z pełną mocą. Nie potrafię się od niego oderwać.
Tego się nie spodziewałem. Przyspieszam kroku, a gdy mijam ostatnie zarośla, widzę ją. Skulona, przyciśnięta do ziemi, w świetle księżyca wygląda jak cień samej siebie. Zdyszana, z twarzą pokrytą krwią.
Podchodzę. Wyciągam rękę, mówiąc cicho, by jej nie wystraszyć:
– Pomogę ci.
Zanim zdołam zareagować, dostaję mocne kopnięcie w łydkę i ląduję na ziemi.
– Co jest, mała? Życie ci niemiłe? – burczę, błyskawicznie podnosząc się na nogi, gotów do obrony.
– Odpierdol się – syczy, mrużąc oczy.
– Jesteś tego pewna? – Uśmiecham się kpiąco, omiatając wzrokiem jej posiniaczoną twarz. – Nie wyglądasz na taką twardą z tą rozkwaszoną wargą. Kto ci to zrobił?
– Nie twój zasrany interes.
– Nie bądź głupia. – Robię krok w tył, przewidując kolejny cios.
– Odczep się, bo znowu oberwiesz.
– Przed chwilą też byłaś taka pyskata, że tak wyglądasz?
Jej wzrok staje się jeszcze bardziej wściekły. Widzę to – drży, zaciska szczękę, oczy błyszczą niepokojąco. Balansuje na krawędzi. Wystarczy jedno słowo, jeden fałszywy gest, by się na mnie rzuciła.
– Odwal się. Uprzedzam – warczy, dysząc ciężko. – Nie mam najmniejszej ochoty na wasze samcze ego. Dzisiaj nie zdobędziesz medalu rycerza na białym koniu.
Przyglądam się jej uważnie. Coś mnie w niej… intryguje. Silna, pyskata, ale i poraniona. Nie jestem w stanie zignorować tego, co widzę.
– Daj spokój i nie bądź głupia. Mogę ci pomóc, poczujesz się lepiej.
Wykonuję ostrożny ruch w jej stronę, by pokazać, że nie stanowię zagrożenia.
Jej błękitne oczy przeszywają mnie na wskroś. Zaciska pięści. Wygląda jak dzikie zwierzę w potrzasku. Gotowa do kolejnego ataku. Ale tym razem nie dam się powalić.
Klękam przed nią i delikatnie unoszę jej podbródek, by przyjrzeć się ranom. W tym samym momencie zaciska palce na moim nadgarstku.
– Co robisz?! – Jej głos drży, choć stara się brzmieć groźnie.
W spojrzeniu wilczycy dostrzegam coś więcej niż gniew. Strach. Gdy patrzę na spuchnięte oko, rozmazany makijaż, który spływa ze łzami, i rozciętą wargę, ten widok coś we mnie porusza.
– Bogowie… – szepczę. – Jaki tchórz ci to zrobił? Proszę, pozwól sobie pomóc.
Nie odpowiada. Patrzy na mnie, mrugając niekontrolowanie.
Nie czekam na zgodę. Sięgam po scyzoryk przypięty do paska.
Dziewczyna natychmiast odskakuje. Jej twarz blednie, a mięśnie spinają się do granic możliwości.
– Nie denerwuj się – mówię cicho, unosząc ręce w geście poddania. – Nic ci nie zrobię.
Wciąż mi nie ufa. Wzrokiem przeskakuje nerwowo: ze mnie na scyzoryk, i z powrotem.
Powoli kładę go na otwartej dłoni, pokazując, że nie mam złych zamiarów.
– Chcę tylko naciąć swój palec – tłumaczę. – Posoka wampira ma właściwości lecznicze. Odrobina wystarczy, żeby twoje rany się zagoiły i przestało boleć.
– Nie… Ja… – zaczyna, ale widać, że się waha.
– Spokojnie. – Uśmiecham się zadziornie. – Od jednej kropelki nie staniesz się wampirem, jeśli to cię martwi. Wciąż będziesz wilczkiem.
Napięcie powoli opada. Dziewczyna milknie. W jej oczach nadal czai się niepewność, ale już się nie odsuwa.
Nacinam palec i powoli przesuwam kciukiem po rozciętej wardze.
Ciepło jej skóry pod moim dotykiem przeszywa mnie dziwnym dreszczem. Patrzymy na siebie intensywnie. Nasze oddechy przyspieszają. Kątem oka widzę, że jej rany zaczynają znikać.
Wilczyca oblizuje usta. Smakuje moją krew.
Kurwa!
Coś przechodzi przez moje ciało. Jak impuls. Nie mogę oderwać od niej wzroku.
Zbliżam się, chcąc poczuć więcej, kiedy nagle…
Szelest.
Oboje odskakujemy od siebie jak przyłapani na czymś zakazanym.
Dziewczyna oddycha ciężko, a ja, cholera, czuję się jak zawstydzony prawiczek. Chrząkam i odwracam wzrok. Szukam czegokolwiek, na czym mógłbym się skupić. Co pozwoliłoby mi odzyskać kontrolę.
– No… – odzywam się w końcu, przywracając na twarz mój standardowy, nonszalancki uśmiech. – Już dobrze.
– Tak – odpowiada cicho.
Wstaję i wyciągam do niej rękę.
– Jestem David.
Ignoruje mój gest. Spuszcza wzrok i otrzepuje liście ze spodni.
– Rhea. – Jej głos brzmi chłodno. – Dziękuję, ale nie licz na moją wdzięczność. Nie prosiłam o pomoc. Wilcza natura też pozwala się regenerować. Może potrwałoby to dłużej, ale poradziłabym sobie.
Parskam śmiechem. Mimo że znalazłem ją w opłakanym stanie, jej cięty język ani na chwilę nie odpuszcza.
– Jasne. – Unoszę kpiąco kącik ust. – Wdzięczności nie potrzebuję, ale mogę cię odprowadzić. Mam nadzieję, że tam, dokąd zmierzasz, będziesz bezpieczna.
Odwracam się, sugerując ruchem, żeby poszła ze mną. Wtedy za plecami rozlega się trzask.
Co jest?
Spoglądam za siebie i zamiast dziewczyny stoi za mną biały wilk.
Oszałamiające błękitne oczy, które chwilę temu patrzyły na mnie ludzkim spojrzeniem, teraz przebijają mnie na wskroś.
Uśmiecham się lekko.
Ta kobieta…
Coś mi mówi, że nie pozwoli mi o sobie zapomnieć.